wtorek, 24 kwietnia 2012

Saturday FASHION Day ŁÓDŹ

W zeszłym roku w maju pracowałyśmy z Karoliną na backstage'u, harowałyśmy jak woły, poznałyśmy jednak mnóstwo świetnych ludzi i praca mieszała się z imprezami do rana. Kolejną edycję  FW Karolina spędziła w showroomie, promując swoje nowe dziecko, markę "My Bag". Po roku postanowiłyśmy wrócić do Łodzi i skupić się jedynie jakby się wydawało na najprzyjemniejszej części- czyli odwiedzeniu najlepszych imprez w mieście:)
Nocleg zarezerwowany najbliżej ulubionej knajpy, w uroczym żydowskim przybytku LINAT ORCHIM http://www.linatorchim-lodz.internetdsl.pl/ i jak Fashionelka kazała przygotowałyśmy się na podbój FW http://fashionelka.pl/przewodnik-po-fashion-week/ ;)

Pojechałyśmy w strugach deszczu na Tymienieckiego, wbiłyśmy się bez niepoznaki na teren showroomów i rozpoczęłyśmy odwiedzanie zamarzających i wykończonych przyjaciół, wymiecione z koszulek i kołnierzyków stoisko Friends With Benefits i oblegane na okrągło Laboratorium/35, przemierzając wzdłuż stoisk, zmęczone doczłapałyśmy do wodopoju Małego Pikusia, nie powiem co wybrałyśmy o 19.00 do picia, dopowiem tylko że zrelaksowane obejrzałyśmy wystawę Young Fashion Photographers Now i jak znawczynie stwierdziłyśmy, że Sonia Szóstak w tym roku rządzi http://soniaszostak.4ormat.com/ !

Już z zupełnie inną energią przemierzyłyśmy showroom w szerz i cupnełyśmy przy stoisku manicure, z obłędnymi paznokciami, opite Pyshniakami z wkładką spod lady, stwierdziłam że czas coś wrzucić na ząb. O 21.00 średni wybór, ale skusiłam się na coś w kształcie ciabaty z serem i szynką za 10 zł, przysięgam, myślałam że padnę ze śmiechu kiedy pani wręczyła mi prawie suchą bułkę z mikroskopijnym wnętrzem, chyba Happy-Food powinien odwiedzić FW na kolejnej edycji;)




Ok, wróciłyśmy do naszego gościnnego żydowskiego domku, zrobione i piękne wyruszyłyśmy na lansiarskie imprezy. Obowiązkowy według karty Lordis, którego szczerze nie polecam. Wchodząc tam poczułam się jak 10 lat temu w rodzimych Manieczkach-ok muzyka była lepsza ale całość robiła na mnie średnie wrażenie. Karolina swoim urokiem osobistym obezwładniła selekcjonera i wbiłyśmy się do VIProomu w którym dla odmiany panowało Coco Jambo. Karolinka zdążyła wciągnąć kilogram darmowego sushi, prawie zabiła ją nowa spódnica, ja odświeżyłam się okropnie mocnym drinkiem i poszłyśmy zerknąć do promowanej Spinki- pamiętam jedynie, że mój ulubiony barman z zeszłego roku zrzucił wagę, wyglądał  świetnie ale nic więcej ciekawego w tym klubie nie było.
Cóż więc nam biednym mrówkom pozostało... Mały Pikuś of course!:P











 ....and who's that man....?:)

Było, świetnie, jak zawsze:) Muzyka, ludzie, no właśnie ludzie! Najlepsi wizażyści w mieście z  Maybelline, najkochansi: Grzegorz i wizażysta którego imienia wstyd ale nie zarejestrowałam- najlepiej wystylizowany z głosem od którego uginały się kolana-ot tak ;)
Było fajnie, z przygodami, wróciłyśmy do domu późno a może wcześnie patrząc na poranną aurę, pan strażnik był może nieco zniesmaczony;)
Brakowało nam Was dziewczyny: Paulina Kania i Anastazja Borowska!

Podsumowując, fajnie jest na imprezach OFFowych, ale absolutnie nie ogarniam Fashion Week jako imprezy modowej. To są dwa stykające się ze sobą światy- projektanci, którzy wkładają masę pracy i pieniędzy w swoje projekty- ten świat pokochałam w zeszłym roku i druga strona medalu bloggerzy i aspirujący bloggerzy.
Nie rozumiem czy bloggerzy przyjeżdżają obejrzeć co nowego stworzyli projektanci, czy projektanci liczą na pełne pierwsze rzędy bloggerów. Kto jest ważniejszy na takim Fashion Weeku? Może to odwieczne filozoficzne pytanie, czy pierwsze było jajko czy kura..? Czytając wiadomości na serwisach modowych w tym sezonie wyciągam własne wnioski. Może po prostu mamy lepszych stylistów niż projektantów..?


 See You Next Fashion Week :D